Menu

    Zacofani robotnicy

    Tekst: Noel Ignatiev
    Tłumaczenie: Jan Adamski
    Ilustracja: Szymon Umiński

    Słowo od tłumacza

    Poniższy tekst jest tłumaczeniem artykułu, pt. „The Backward Workers”, opublikowanego po raz pierwszy wiosną 1981 roku w nr. 11 czasopisma „Urgent Tasks” (tł. Palące zagadnienia), wydawanego przez amerykańską organizację Sojourner Truth Organization (STO)[1]. Autor artykułu, Noel Ignatiev (1940-2019), był jej założycielem i jednym z liderów.

    Ignatiev należał do szerokiego nurtu rewolucyjnego marksizmu drugiej połowy XX wieku. Należący do niego działacze w koniunkturze lat 60. i 70. — formującej na trwałe polityczną orientację Ignatieva — dopatrywali się oznak sytuacji rewolucyjnej. Wielu z nich, w celu przekształcenia jej w dojrzałą rewolucję, dążyło, po pierwsze, do połączenia walki klas i ruchu komunistycznego z nową falą mobilizacji wokół podporządkowania kobiet, rasizmu, kolonializmu i wyniszczenia natury. Po drugie, do wyjścia poza ograniczenia narzucane przez istniejące instytucje ruchu robotniczego. Po trzecie wreszcie, do oparcia odrodzonej polityki rewolucyjnej na rozkwitających wówczas spontanicznych formach organizacji. Ignatiev w odpowiedzi na te wyzwania postulował budowę partii robotniczej, która nie próbowałaby kierować walkami robotników, ponieważ, jak twierdził, „ktokolwiek przewodzi klasie robotniczej, utrzymuje jej podporządkowanie względem kapitału”[2]. Nie zaprzeczał jednocześnie, że w walce klasowej potrzebne jest istnienie „awangardowej” organizacji, lecz próbował na nowo przemyśleć jej rolę, odrzucając konsekwentnie to, co Trocki określił jako „substytucjonizm” — a czego przejawem dla Ignatieva byłoby najmniejsze choćby zastępowanie klasy robotniczej w jej rewolucyjnej roli przez partię. Podejmując się tego zadania, kontynuował i rozwijał nurt marksizmu zapoczątkowany przez C.L.R. Jamesa. Pisząc o myśli Jamesa, Ignatiev wyróżnił dwie postawy, które niezmiennie określały jego własną odmianę marksizmu: „nieprzejednaną wrogość wobec wszelkiego gatunku »wyniosłych zbawców« klasy robotniczej oraz niezniszczalną wiarę w moc zwykłych ludzi do budowy nowego świata”[3].


    W średniej wielkości zakładzie obróbki metali na Środkowym Zachodzie, nadszedł czas na coroczne wybory reprezentantów związku. W jednym dziale, mężczyzna, który był reprezentantem przez wiele kadencji, obecnie, po raz pierwszy odkąd sięga pamięć, staje naprzeciw kandydata opozycji, którego nie mianował samodzielnie. W ramach kampanii, w ten sposób zwraca się do członków swojego związku: „Słuchajcie, wiecie, że mamy się tu całkiem nieźle. Pozwalają nam jeść w zakładzie, pozwalają nam robić przerwy oraz myć się wcześniej i tak dalej. Jeśli wybierzemy jakiegoś narwańca, który zacznie składać skargi, wszystko to przepadnie.”

    Zostaje wybrany na stanowisko w o włos wygranym głosowaniu.

    W innym dziale, działacz o renomie „radykała”, który przez kilka kadencji pełnił funkcję reprezentanta, przegrywa jednym głosem w rywalizacji o swoją reelekcję. Kilku spośród robotników — niektórzy głosujący na niego, niektórzy głosujący przeciw niemu — podaje ten sam powód dla swojej decyzji: „zarząd za nim nie przepada.”

    Czy powyższe przykłady świadczą o bierności i zacofaniu, jak stwierdziłaby większość Lewicy? Przyjrzyjmy się przypadkowi, w którym robotnicy obierają przeciwny kierunek.

    W oddziale wielkopiecowym jednej z największych w kraju stalowni, robotnicy usuwają członka komitetu, który zajmował swoje stanowisko przez dekady i wybierają młodego czarnego mężczyznę, który prowadził kampanię opartą na obietnicy prowadzenia zaciekłej walki. Nowy członek komitetu, będący socjalistą oraz, co więcej, uczciwym człowiekiem, przejmuje urząd i zaczyna realizować swój program — koniec z ugodowym podejściem do skarg, koniec z ustnymi umowami i tak dalej. Warunki pracy na oddziale niemal natychmiast schodzą na psy, bo zarząd mści się, likwidując wcześniejsze kończenie pracy, spanie na nocnej zmianie i inne małe układy, które na przestrzeni lat udało się wywalczyć robotnikom. W ciągu sześciu miesięcy robotnicy zaczynają narzekać, że pogorszenie warunków pracy to wina działacza związkowego, a on uskarża się gorzko na ich „zacofanie” i „brak wdzięczności”. W następnych wyborach zostaje odwołany, a jego stanowisko przejmuje konserwatysta.

    Trzy przykłady przytoczone wyżej obrazują myśl, że robotnicy zawsze mają dobre powody, aby robić to, co robią. Twierdzenie to, choć na pierwszy rzut oka wydaje się oczywiste, stoi w bezpośredniej sprzeczności z poglądem, rozpowszechnionym na Lewicy w tej czy innej postaci, że problemem ruchu robotniczego jest przywództwo.

    Trzy wymienione przypadki stanowią zbiór typowych wyborów, przed którymi stawia się robotników. W żadnym z nich nie można wykazać, że robotnicy podjęli złą decyzję. Chciałbym wyjść poza te proste spostrzeżenia, żeby postawić ogólną tezę: kiedy znacząca grupa robotników — lub członków jakiejś innej uciskanej grupy — ma do wyboru kilka możliwości, które uważa za realistyczne, zawsze dokonuje właściwego wyboru.

    Chociaż starałem się ująć moją tezę w słowach tak precyzyjnych, jak to tylko możliwe, z całą pewnością zostanie błędnie zrozumiana. Spróbuję więc wyjaśnić, co mam na myśli, a czego nie. Nie sugeruję, że grupa robotników w trakcie walki nie może popełnić błędu przy wyborze daty strajku czy decyzji o ataku na kordon policji i tak dalej; takie stwierdzenie trywializuje moją argumentację. Nie twierdzę też, że poza drobnymi taktycznymi omyłkami, robotnicy działają zawsze w sposób mający na celu posuwać do przodu realizację ich interesów klasowych; gdyby tak było, kapitalizm już by nie istniał.

    Jak głosi Manifest Komunistyczny, pod panowaniem kapitalizmu robotnicy „muszą wreszcie spojrzeć trzeźwym okiem na swoją pozycję życiową, na swoje wzajemne stosunki”[4]. Muszą spojrzeć trzeźwym okiem — właśnie to całkowite przywiązanie do rzeczywistości, będące główną psychologiczną cechą klasy wyzyskiwanych, analizuję w mojej pracy.

    Swoimi działaniami ludzie kształtują przyszłość. Robotnicy jako klasa, w przeciwieństwie do rewolucyjnych intelektualistów (a ci drudzy w mniejszym stopniu, niż to sobie wyobrażają), nie wybierają spośród różnych wizji przyszłości, opierając się wyłącznie na tym, co pożądane.  Ich rachubami kieruje to, co uważają za możliwe.

    Weźmy amerykańskich niewolników przed wojną secesyjną. Obserwator, podróżujący po południu Stanów Zjednoczonych, nawet gdyby szukał oznak nadciągającego buntu, nie znalazłby ich. Niewolnicy, nie wliczając wyjątkowych jednostek, którym udało się zbiec, wydawali się — jeśli nie zadowoleni — to przynajmniej pogodzeni ze swoim położeniem i usiłowali uczynić je jak najbardziej znośnym. Nawet gdy wybuchła wojna secesyjna, nie zareagowali natychmiast; jak zauważa [William Edward Burghardt – red.] Du Bois, czekali i obserwowali. A jednak, w 1863 roku rozpoczęli strajk generalny, który zadał miażdżący cios Konfederacji, doprowadzając system niewolnictwa na skraj upadku.

    Jaki nowy czynnik zdołał przeobrazić populację zniewolonych Afroamerykanów z niewolników, których panowie, idący walczyć, nie obawiali się zostawiać dotychczas pod opieką starych i nieuzbrojonych kobiet, w armię nieustraszonych bojowników, których brak troski o własne życie zadziwiał wszystkich obserwatorów bitew w Port Hudson, Fort Wagner, Nashville i Petersburgu? Nie mogła to być agitacja abolicjonistów, skoro ta obecna była od zawsze, a niewolnicy zawsze mieli jej świadomość. Nie były to też awangardowe działania kilku śmiałych jednostek; ponad trzy setki udokumentowanych buntów i spisków, z których ostatni znaczący przed Johnem Brownem miał miejsce w 1831 roku, nie zdołały wzniecić powszechnego powstania. Tym nowym czynnikiem mogła być jedynie sama wojna, która uniemożliwiła właścicielom użycie całej mocy ich aparatu represji przeciwko niewolnikom. To dopiero dostrzeżenie przez niewolników nowej rzeczywistości wyniosło ich opór na nowy poziom. Czas spędzony przez nich na oczekiwaniu i obserwowaniu wojny, aby mieć pewność, że nie zostanie zbyt szybko zakończona poprzez negocjacje, był równie kluczowy dla zdobycia świadomości przez niewolników, co lata spędzone na opanowywaniu nowego języka, budowie społeczności, zdobywaniu znajomości terenu oraz eksperymentowaniu z różnymi formami oporu, w tym ze strajkami, z sabotażem, ucieczką i zbrojnym powstaniem. Proszę mnie dobrze zrozumieć — nie umniejszam znaczenia agitacji i śmiałych działań awangardowych grup; usiłuję przeprowadzić analizę kontekstu, w którym składowe te zaczynają mieć wpływ na bieg wydarzeń.

    Oczywistym jest, że przekonanie niewolników o bezcelowości powszechnego powstania przed wojną secesyjną było trafne. Tak samo słuszne było dostrzeżenie przez nich użyteczności powstania po rozpoczęciu wojny. Czy zawsze jest tak, że uciskani z iście naukową precyzją rozpoznają możliwości dostępne w danej sytuacji?

    Widok europejskich Żydów wchodzących w spokoju do komór gazowych i organizujących dostawy swych własnych kontyngentów do obozów zagłady, zdumiał wszystkich. Jakaż była alternatywa? Jako społeczność nie posiadali pozycji w przemyśle czy rolnictwie, ani terytorium, które stanowiłyby podstawę ich siły. Nie mieli tradycji posługiwania się bronią, a nawet gdyby potrafili się nią posługiwać, nie mieli do niej dostępu. Ze względu na ich rolę drobnych handlarzy byli pogardzani przez rzesze ludności w miejscach, które zamieszkiwali. Możliwe, że gdyby spróbowali stawiać masowy opór z użyciem przemocy (bądź masowego samobójstwa, jak doradzał Gandhi) rezultatem byłaby ich eksterminacja do ostatniego żywego. Jednak stało się tak, że choć zapłacili za to wysoką cenę, Żydzi jako lud przetrwali[5].

    Ludzie nie stawiają oporu w wyniku desperacji. (Nie wyłączając kobiet: dla większości przypadków nierozważnej odwagi matek w obronie swoich dzieci da się wykazać racjonalną podstawę). Moment, w którym ludzie nie mieliby innego wyboru, jak tylko przeciwstawić się uciskowi, nigdy nie nadchodzi. Jak mówi Bernard Shaw: „Człowiek będzie znosił poniżenie, aż jego plugawość stanie się tak odrażająca dla jego oprawców, że oni sami zmuszeni będą odmienić jego los”[6].

    Ludzie nie są też tak stworzeni, by pozwolić pełnej świadomości ucisku, w którym się znajdują, istnieć równocześnie z zupełną desperacją, aby go zakończyć. Takie połączenie prowadzi do zagłady, jaka miała miejsce wśród licznych amerykańskich ludów rdzennych, dla których życie w niewoli było nie do pomyślenia.

    Dla ludów cywilizowanych, to znaczy tych, które zaczęły cenić istnienie dla samego istnienia  i zatraciły wszelkie poczucie wartości życia, istnieje związek między tym, co możliwe, a tym, co znośne. Aby przetrwać, wynajdują mechanizmy odgradzające ich świadomość od rzeczywistości. Pocieszenie znajdzie się zawsze — jeśli nie na tym świecie, to na następnym. Łatwo sobie wyobrazić, jak niewolnicy na rzymskiej galerze podnoszą się na duchu myślą, że świeże powietrze jest jednym z ich przywilejów pracowniczych[7]!

    Kiedy stosunkowo szybkie pogarszanie się warunków bytowych burzy skuteczność działania mechanizmu wyparcia, a żadna droga ucieczki nie jest jeszcze widoczna, symptomy zaburzeń psychicznych zaczynają występować na masową skalę. Taka jest dzisiaj sytuacja Stanów Zjednoczonych[8].

    No, ale co to wszystko ma wspólnego z polityką? Jest to zwyczajnie próba wyjaśnienia, dlaczego najbardziej rozpowszechnione podejście Lewicy do robotników nie działa i zadziałać nie może. Ze wszystkich dogmatów, którymi owładnięta jest Lewica, najczęstszy jest dogmat zacofania klasy robotniczej.

    U podstaw większości lewicowych strategii leży założenie, że robotnicy przechodzą od reformy do rewolucji. Założenie to występuje niezależnie od różnic w zdaniach dotyczących wyboru sprawy najlepszej dla celów reformy, decyzji ile rewolucyjnej propagandy należy dołączyć do walki o reformy i tak dalej. Punktem wyjścia jest zawsze ruch reformistyczny, walka o połowiczne zdobycze, poprzez którą robotnicy mają dojść do świadomości pilnej potrzeby rewolucyjnej zmiany. Celem działań staje się wciąganie robotników do ruchu reformy.

    Czy tym, którzy opierają swoje działania o powyższe przekonania, przyszło kiedykolwiek do głowy, żeby zakwestionować ich podstawy? Czy oni naprawdę myślą, że amerykańscy robotnicy nie są w stanie dostrzec, że istnieją jakieś niespełnione żądania i że żądania te są, przynajmniej w pewnym stopniu, osiągalne przez działania zbiorowe? Problem nie polega na tym, że amerykańscy robotnicy tego wszystkiego nie wiedzą; jeśli zdają się nic o tym nie wiedzieć, to dlatego, że niewiedzę wybierają.

    Amerykańscy robotnicy niepokoją się o całość swojego życia oraz swych wzajemnych stosunków. Niezależnie od tego, czy ujmują to w ten sposób, są świadomi, że na fundamentalnym poziomie ich pozycja życiowa nie zależy od programu wyższych zapomóg, udoskonalonych procedur konkursowych i rozszerzonego pakietu opieki stomatologicznej. Mogą wywalczyć sobie te rzeczy, bądź utracić je, ale nie przeobrazi to rzeczywistości, w której żyją. Dlaczego zwykli robotnicy mieliby porzucić zacisze swoich domów oraz spokój swych rozrywek i podjąć emocjonalne ryzyko uczestnictwa w walce, która wymaga zaufania do innych ludzi i może zawieść ich nadzieje, dla jakiegoś trywialnego żądania — skoro po jego realizacji będą mniej więcej w tym samym położeniu, co wcześniej? Realistycznie myślący ludzie nie wybiorą takiej drogi, a robotnicy są przede wszystkim realistyczni.

    W dalszym fragmencie przytoczonego wyżej „Człowieka i nadczłowieka”, Don Juan, w którego osobie niewątpliwie wypowiada się sam Shaw, mówi o  „najbardziej zaskakującym aspekcie całej sprawy, że można z pierwszego lepszego z tych tchórzy uczynić herosa, po prostu wkładając mu do głowy ideę.” Postać zauważa, że „ludzie nigdy nie pokonują strachu w pełni, dopóki nie wyobrażą sobie, że walczą w imię jakiegoś uniwersalnego celu — czyli, jak to mówią — o ideę”[9].

    I podsumowuje swój wywód następująco:

    to stworzenie Człowiek, który w swoich samolubnych sprawkach jest tchórzem do szpiku kości, będzie walczył o ideę jak bohater. Może być pokorny jako obywatel; ale jest groźny jako fanatyk. Może zostać zniewolony jedynie, gdy jest na tyle słaby, by słuchać głosu rozsądku. Mówię Wam Panowie, gdybyście mogli pokazać człowiekowi choć kawałek z tego, co teraz nazywa sprawą Bożą, a co później będzie określał wieloma nowymi nazwami, możecie sprawić, że będzie całkowicie lekceważył dotykające go osobiście konsekwencje[10].

    Pomyślcie o najwspanialszym masowym ruchu naszych czasów. Czy ktokolwiek naprawdę wyobraża sobie, że kiedy protestujący w formie sit-inu czarni siedzieli przy ladzie barowej, podczas gdy na ich karkach gaszono żarzące się papierosy, robili to dla filiżanki kawy? Albo że czarne masy z Południa stawały naprzeciwko elektrycznych poganiaczy, armatek wodnych i całej reszty, aby otrzymać prawo głosowania, tak jakby nie wiedziały, jak niewiele przynosi to prawo ich kuzynom w Watts, Harlemie i chicagowskim South Side?

    Gdy czarni ludzie maszerowali zakurzonymi drogami, śpiewając „Nikt nie będzie mnie zawracać”, domagali się nowego świata. Ich determinacja i gotowość do poświęceń wynikały ze świadomości, że konkretna kwestia, o którą w tym momencie toczyli bój, była — przez samo podjęcie walki — wyrazem ich starań, aby zrodzić nowy świat. (Geniusz Martina Luthera Kinga i tajemnica jego miejsca w sercach czarnych ludzi polegały na tym, że mimo swoich politycznych słabości potrafił nadać głos masowej wizji — marzeniu, jak to nazwał — o nowym świecie.)

    Ludzie nie zaczynają rewolucyjnej walki, wychodząc od konkretnych żądań, lecz dochodząc do świadomości, często w toku samych zmagań, że fakt ich samodzielnej aktywności ważniejszy jest od tego, czy wygrają, czy też przegrają następną walkę.

    W artykule opublikowanym w nr. 9. Palących zagadnień Lee Holstein wskazywała: Świadomości rewolucyjnej nie można nauczyć — nie podołają temu nawet najzręczniejsi nauczyciele. Można ją rozbudzić, wskazać, odróżnić od świadomości burżuazyjnej, ale nie można jej nauczyć. Nie postępuje ona linearnie, od jednego etapu do coraz to wyższych i wyższych, i wyższych poziomów pojmowania teorii marksizmu. Wypływa na powierzchnię w działaniu, które jest zerwaniem z rutyną, a potem z powrotem znika[11].

    Nie mierzymy się tu z prostymi problemami. Związek między walką a wizją nie jest formalny, lecz organiczny. Nie polega on w pierwszej kolejności na artykulacji socjalistycznego celu (pewne lewicowe grupy mają przygotowany i stale gotowy do druku paragraf wyjaśniający konieczność socjalizmu, który przeklejają na końcu każdego publikowanego artykułu). Nie chodzi tu także o praktykę niektórych innych lewicowych grup, polegającą na publikowaniu histerycznych wezwań do rewolucyjnych wystąpień. Związek, o którym mowa, wyraża się w sposobie, na jaki rozwija się sama walka urzeczywistniająca nowe społeczeństwo.

    W przytoczonym wyżej artykule, Lee Holstein twierdzi, że

    każdy przypadek samodzielnej aktywności klasy robotniczej stanowi zerwanie z walką związkową. Każde zerwanie z walką związkową stanowi zerwanie z burżuazyjną hegemonią. Robotnicy w takich przypadkach wyrywają się poza ramy kapitalizmu, odrzucając ich zasadność i prawomocność. Klasa robotnicza uzyskuje wtedy autonomię względem kapitału i działa sama dla siebie. To właśnie stanowi samodzielną rewolucyjną aktywność klasy robotniczej[12].

    Zadaniem dla rewolucjonistów jest wyszukiwać te akty zerwania z burżuazyjną hegemonią, wyjaśniać ich konsekwencje, zbudować instytucje wiążące je ze sobą oraz przeciwstawić je instytucjom i wzorom zachowań, które obecnie dominują. Zadanie to ma aspekty teoretyczne, polityczne i organizacyjne, a jedna osoba może zaledwie zacząć pracę nad jego realizacją. Jakkolwiek daleko nie zabrałaby nas taka podróż, jej pierwszym krokiem musi być rozpoznanie, że rewolucyjna świadomość klasowa nie jest rozszerzeniem reformistycznej świadomości klasowej, lecz jej zaprzeczeniem, i o ile prawdą jest przekonanie, że klasa robotnicza swój rozwój przejawia jedynie w zmaganiach o częściowe reformy, jeszcze głębszą prawdą jest to, że reformy są produktem ubocznym rewolucyjnej walki.


    [1] Osoby zainteresowane historią STO odsyłam do pracy Michaela Staudenmaiera, 2012. Truth and Revolution: A History of the Sojourner Truth Organization, 1969–1986. wydanej przez AK Press. Dla uzupełnienia odsyłam ponadto do symposium wokół książki Staudenmaiera zorganizowanego przez czasopismo Insurgent Notes: http://insurgentnotes.com/2012/10/symposium-truth-and-revolution/. Wreszcie polecam odwiedzić internetowe archiwum STO, któremu jednak daleko do kompletności: http://www.sojournertruth.net/index.html. W archiwum w wolnym dostępie znajduje się m.in. przetłumaczony tekst: http://www.sojournertruth.net/tbw.html.

    [2] Ignatiev, Noel. 2022. Treason to Whiteness Is Loyalty to Humanity. Geert Dhondt, Zhandarka Kurti, and Jarrod Shanahan (eds.), Verso, s. 360.

    [3] Tamże, s. 365. Wyrażenie „wyniośli zbawcy” odnosi się do adaptacji angielskiego tłumaczenia Międzynarodówki autorstwa Charles H. Kerra na potrzeby 34. wydania tzw. „Little Red Songbook”, czyli zbioru pieśni IWW, międzynarodowego związku Robotników Przemysłowych Świata. Tłumaczę dosłownie tę wersję Międzynarodówki, w której pierwszy wiersz drugiej strofy brzmi „We want no condescending saviors”, ponieważ to dokładne sformułowanie w tekstach Ignatieva odgrywa ważną rolę.

    [4] Marks, Karol i Fryderyk Engels. 1975. Manifest Komunistyczny. Warszawa: Książka i Wiedza, s. 19.

    [5] By dowieść światu, iż wcale nie są „wyjątkowym ludem” i że w odmiennych okolicznościach są nie mniej zdolni do wojennych działań, niż każde inne ludzkie plemię.

    [6] Przypis od tłumacza. Dla wersji oryginalnej patrz: Shaw, George Bernard. 1979. Don Juan In Hell (from Man and Superman). In: The Portable Bernard Shaw. Stanley Weintraub (ed.), London: Penguin Books, pp. 267.

    [7] Komizm jest obosieczny; przy pewnych okolicznościach czyni ucisk znośnym, w innych nie do zniesienia. Weźmy następującą charakterystyczną historyjkę: Czarny mężczyzna szedł ulicami Chicago, przeklinając pod nosem. Bóg przemawia do niego i pyta, co takiego się stało. „Biali ludzie zabrali moją ziemię i przepędzili z Mississippi,” brzmi odpowiedź. „Czy masz karabin?” pyta się Bóg. „Wiesz, że tak,” odpowiada czarny mężczyzna. „Czy wiesz, jak go używać?” „Tak”. „No, to w takim razie,” mówi Bóg, „chcę abyś wziął karabin i powędrował do Mississippi i zabił białego mężczyznę, który znajduje się na Twojej ziemi i odebrał ją z powrotem”. „Czy pójdziesz ze mną, Boże?” pyta czarny mężczyzna. „Nie dalej niż do Memphis” — odpowiada Bóg.

    Pewnego dnia ubogi Żyd staje jak wryty, słysząc, że Bóg zwraca się do niego. Bóg mówi mu, że jeśli tylko poprosi, może mieć cokolwiek zapragnie. Z początku ubogi Żyd nie dowierza, że to Bóg mówi do niego, lecz w końcu przekonuje się. „Cokolwiek dusza zapragnie?” pyta sceptycznie. „Cokolwiek!” —  zagrzmiał w odpowiedzi Bóg. „No dobrze, w takim razie, proszę Boże, jeśli to nie za duży kłopot, czy mógłbym poprosić o ciepłą bułkę z masłem każdego ranka?”

    Komentarz powszechny wśród amerykańskich proletariuszy, „godziny mijają szybko, kiedy dobrze się bawisz,” bez wątpienia słyszało się na piramidach.

    [8] Uprzedzając krytyka, który wskaże na oczywistą sprzeczność między jednoczesnym przywoływaniem przeze mnie faktu całkowitego przywiązania robotników do rzeczywistości oraz ich wymyślnych mechanizmów zaprzeczania rzeczywistości — tym, co robotnik postrzega realistycznie jest ta cząstka świata, która jego dotyczy i z którą może coś zrobić. Co do reszty, głowa robotnika będzie wypełniona niewiedzą i bezsensem z równym prawdopodobieństwem co głowa kogokolwiek innego. Znałem ludzi przekonanych, że ziemia jest płaska, a którzy mimo to wiedzieli co do minuty, ile zajmuje podróż z Chicago do Detroit i którą trasę najlepiej wybrać. Chodzi tu o to, co Hegel nazywa pierwszym stopniem myślenia — empiryzm — powszedni zdrowy rozsądek. Przypominam sobie pewną rozmowę, którą spędziłem jako milczący i zbolały obserwator, w trakcie której lewicowiec przedkładał robotnikowi swoje opinie na temat sytuacji na świecie. Lewicowiec ogłosił, że „sprzeciwił się” sowieckiej interwencji w Czechosłowacji. Robotnik szybko dopytał go, z mrugnięciem w moją stronę, „Jakżeś się jej sprzeciwił?” Lewicowiec odpowiedział, bez cienia zażenowania czy świadomości, że robiono sobie z niego kpiny, iż opowiedział się przeciw niej publicznie i tak dalej. Niezdolność Lewicy do rozróżniania między różnymi stopniami myślenia, odpowiada za dużą część załamywania rąk, na przykład, nad wpływem Kościoła Katolickiego w Polsce. Faktycznie w żadnym kraju — ani w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych, ani w Iranie — problem nie leży we wpływie religii na działania robotników, w sensie zgodnie z którym ci decydowaliby co robić w oparciu o jej zalecenia. Jeśli robotnicy wspierają Kościół albo go nie wspierają — a dotyczy to też jakiejkolwiek innej instytucji — jest tak, gdyż mówi albo nie mówi tego, co oni chcą usłyszeć. Problem leży w postrzeganiu przez nich tego, co jest możliwe i konieczne.

    [9] Przypis od tłumacza: Shaw, dz. cyt., s. 267.

    [10] Przypis od tłumacza: tamże, s. 269. Tłumaczenie własne.

    [11] Uogólnienie to nie stosuje się do robotników rolnych, pracowników szpitalnych i innych, którzy nie biorą za pewnik minimum niezbędnego dla przetrwania.

    [12] Lee Holstein, Urgent Tasks, no. 9, Summer 1980, pp. 18. Autorka idzie dalej niż ja bym poszedł, przynajmniej bez dalszych wyjaśnień, gdy pisze, że „ten typ działania — samodzielna aktywność rewolucyjna — nie rozwija rewolucyjnej świadomości klasowej. On jest rewolucyjną świadomością klasową.” Wciąż, jest bliżej rzeczywistości niż ci, dla których klasa robotnicza jest przedmiotem kontemplacji i którzy widzą jedynie jej zadek.