Trzy aspekty procesu odpodmiotowienia robotników budowlanych
Tekst: Florian Nowicki
Ilustracja: Szymon Umiński
Kształtowaniu się kapitalistycznych stosunków własnościowych w Polsce (i innych byłych krajach socjalistycznych) musiało towarzyszyć odpodmiotowienie robotników, niezbędne do intensyfikacji procesów pracy. Samo objęcie gospodarki kapitalistycznymi stosunkami własnościowymi nie gwarantuje bowiem, że funkcjonujące w jej obrębie przedsiębiorstwa będą rentowne. Rentowność wymaga odpowiednio wysokiej wydajności pracy, która zależy nie tylko od jej technicznego uzbrojenia, ale również od jej intensywności. Ponieważ praca w gospodarce socjalistycznej charakteryzowała się relatywnie bardzo niską intensywnością, kapitał musiał włożyć duży wysiłek w przekształcenie całej związanej z nią obyczajowości. Na jego celowniku znalazły się więc obyczaje ograniczające swobodę „dysponowania” robotnikiem przez jego przełożonych, czyli, innymi słowy, normy chroniące robotniczą podmiotowość.
Czy walka ta została zakończona? Moje osobiste doświadczenie pracy na budowach, w Polsce i w państwach zachodnich (Szwecja, Niemcy), wskazuje na to, że nie. Odpodmiotowienie robotnika budowlanego w Polsce nie osiągnęło jeszcze takiego poziomu, jak w Szwecji i w Niemczech.
Potwierdzenie analogicznej hipotezy w odniesieniu do wszystkich branż, z których składa się współczesna gospodarka, wymagałoby przeprowadzenia zakrojonych na szeroką skalę badań empirycznych. Współczesna nauka nie dostarcza nam jednak danych niezbędnych do takiej analizy. Badacze akademiccy traktują przepisy prawa pracy (i BHP) jako – mniej więcej – wierne odzwierciedlenie rzeczywistych stosunków i warunków pracy. Tym samym współczesny dyskurs akademicki daje nader blade pojęcie o faktycznych stosunkach pracy i niepisanych regułach, które rządzą jej warunkami.
Tymczasem walka kapitału o odpodmiotowienie robotnika rozgrywa się w mętnej sferze zjawisk nieoficjalnych i poufnych, które rejestruje wiedza potoczna, przekazywana młodszym robotnikom przez starsze pokolenia. Na podstawie moich obserwacji jestem w stanie wskazać trzy aspekty procesu odpodmiotowieniu siły roboczej przez kapitał, które wyznaczają zarazem trzy fronty walki robotników z kapitałem.
„Rozliczanie” czasu pracy
Pierwszy aspekt dotyczy „rozliczania” czasu pracy robotnika. W budownictwie zachodnim płaci się wyłącznie za efektywny czas pracy. Robotnikowi nie płaci się zatem za przerwy, a czasami nie płaci mu się również za przerwy przepracowane.
Ponadto, w przypadku, gdy praca zostanie przerwana, dajmy na to po dwóch godzinach (np. z powodu wyjątkowo złych warunków atmosferycznych), płaci mu się wyłącznie za dwie przepracowane godziny. Nie stosuje się zazwyczaj zasady zaokrąglania w górę (a więc, gdy praca trwa, dajmy na to, do 18.15, zaokrągla się w dół, do 18.00; gdy zaś trwa do 18.30, to liczy się do 18.30, nie zaś do 19.00).
A jak jest w Polsce? W Polsce płaci się robotnikowi za przerwy nieprzepracowane, a przerwy przepracowane (sytuacja ta dotyczy przede wszystkim operatorów żurawi) wynagradza się nawet potrójnie. Czyli, jeżeli na Zachodzie robotnik pracował od 7.00 do 18.00 i przepracował obydwie półgodzinne przerwy, policzy mu się 10 godzin, ewentualnie 11. W Polsce zapisze mu się tymczasem w analogicznej sytuacji 13 godzin.
Opłacanie przerw to tylko jeden z „przywilejów”. Zgodnie z obowiązującymi na budowach obyczajami, w rozmaitych sytuacjach robotnikowi dopisuje się godziny, których w ogóle nie przepracował. Rzecz nie sprowadza się tylko do zaokrąglania w górę, zgodnie z porzekadłem: „godzina zaczęta, godzina pisana”. Jeżeli na danej budowie pracuje się normalnie od 7.00 do 18.00, za pozostanie w pracy godzinę dłużej (albo przyjście godzinę wcześniej) robotnik może mieć dopisane godziny bonusowe. Doskonałe okazje do dopisywania godzin zdarzają się w soboty, które mogą być normalnym dniem pracy, tyle że krótszym, albo też dniem, w którym jest do wykonania jakaś drobna robota (sprzątanie, rozładunek). W tym drugim przypadku może być tak, że za dwie godziny pracy zapisuje się 5, albo nawet 8 godzin (na Zachodzie robotnik musiałby się w takiej sytuacji zadowolić jedynie dwiema godzinami).
Jeżeli na danej budowie praca zwykle trwa do godziny 18.00, ale danego dnia dla części robotników zabraknie zajęcia, mogą oni zostać odesłani wcześniej do domu, nie ponosząc z tego powodu żadnego uszczerbku godzinowego (na Zachodzie zostaną „wygonieni” do domu, by nie płacić im za niepotrzebne godziny). Dotyczy to często operatorów żurawi.
Ci ostatni mogą być ponadto wynagradzani bonusowymi godzinami za łamanie rozmaitych przepisów na życzenie kierowników/majstrów (praca przy silnym wietrze, rozładunki z ulicy, transport okien itd.). Obyczaj tego rodzaju zdaje się godzić w istniejące przepisy. Paradoksalnie jednak, wynagradzanie pracownika za łamanie przepisów jest jak gdyby aktem potwierdzającym ich obowiązywanie – podczas gdy na Zachodzie przepisy łamie się za darmo, a często również nieświadomie, tak jakby ich w ogóle nie było.
Stąd różnice stawek godzinowych między polskimi a zachodnimi budowami (a to one przecież – nie zaś oczekiwania odnośnie bardziej „cywilizowanych” warunków i stosunków pracy – gnają robotników z Polski na Zachód) są w istocie mniejsze, niż wskazują na to różnice nominalne. Stawka w Polsce może być trzykrotnie niższa, niż na Zachodzie, ale dzięki dopisywanym w Polsce godzinom faktyczna różnica może być znacznie mniejsza.
Kwestie związane z „rozliczaniem” czasu pracy nie odnoszą się wprawdzie bezpośrednio do problematyki intensywności pracy i jej podwyższania, wiążą się za to ściśle z problemem podmiotowości robotnika budowlanego. W Polsce bywa on przekupywany dopisywanymi godzinami, co jak gdyby potwierdza jego prawo do zachowań sprzecznych z oczekiwaniami przełożonych. Kwestie „godzinowe” są w Polsce często przedmiotem targów między robotnikiem a jego przełożonymi, co na Zachodzie zdarza się zdecydowanie rzadziej.
Elastyczność zawodowa
Dwa pozostałe aspekty bezpośrednio odnoszą się do problematyki intensywności pracy. Ważnym czynnikiem zwiększającym intensywność pracy na Zachodzie jest elastyczność zawodowa. Prawie zawsze, gdy pracowałem na polskich budowach, poszczególne grupy zawodowe odpowiedzialne za wytwarzanie zasadniczej konstrukcji budynku (cieśle szalunkowi, zbrojarze, murarze, operatorzy żurawi) były wyraźnie od siebie oddzielone. Przedstawiciele różnych profesji niemal zawsze byli zatrudnieni przez inne firmy.
Na Zachodzie mam natomiast często do czynienia z sytuacją polegającą na tym, że cieśle, zbrojarze, murarze i operatorzy żurawi są pracownikami tej samej firmy podwykonawczej, co siłą rzeczy zaciera podział między nimi. Gdy więc przedstawiciele danej grupy zawodowej są w danym momencie niepotrzebni, kieruje się ich do pracy z innymi grupami. Dotyczy to również operatorów żurawi, których – gdy żuraw jest w danym momencie niepotrzebny – ściąga się na dół, by pomagali cieślom/zbrojarzom/murarzom (dodajmy, że na Zachodzie – o ile nie stoją temu na przeszkodzie uwarunkowania techniczne – operatorów zmusza się do sterowania żurawiami z dołu, za pomocą pilota, aby w każdej chwili można było wykorzystać ich do innych, nieoperatorskich czynności). Często zdarza się wręcz, że poszczególni pracownicy firmy budowlanej nie mają ściśle określonych profesji, ale robią w danym momencie to, do czego zostaną zagonieni przez swojego nadzorcę.
Oczywiście, moje osobiste doświadczenie może nie być w pełni reprezentatywne. Dopuszczam możliwość, iż zasadniczym czynnikiem warunkującym stopień elastyczności zawodowej jest nie tyle „geografia polityczna”, ile wielkość budowy (im mniejsza budowa, tym większa elastyczność zawodowa). Niemniej sądzę, iż „geografia” ma w tym zakresie istotne znaczenie. W przypadku operatorów żurawi jest to kwestia bezdyskusyjna. W Polsce operator żurawia nie jest zatrudniany przez firmę realizującą budowę (generalnego wykonawcę lub podwykonawcę), lecz przez firmę specjalizującą się w zatrudnianiu operatorów. Taki układ siłą rzeczy znacząco ogranicza możliwość wykorzystywania operatora do innych zadań niż obsługa żurawia, przez którąkolwiek z firm działających na budowie. Na Zachodzie operatorów natomiast niezwykle często zatrudniają firmy wykonawcze (zazwyczaj podwykonawcy odpowiedzialni za prace ciesielskie i zbrojarskie).
Jaki jest związek między elastycznością zawodową a intensywnością pracy? Otóż, elastyczność zawodowa ogranicza „dziury” w czasie pracy, czyli odcinki czasu, w których przedstawiciel określonej profesji musi czekać z wykonaniem swojej czynności do momentu, aż przedstawiciel innej profesji zakończy swoją czynność w danym miejscu (a czas takiego oczekiwania musi być opłacony). Chodzi np. o sytuacje, kiedy cieśla musi się wstrzymać z szalowaniem danego fragmentu (przyszłej) konstrukcji żelbetowej do chwili zakończenia montażu zbrojenia przez zbrojarza. W czasie takiego przestoju cieśla może palić papierosy lub oddawać się jakimś mało intensywnym zajęciom ciesielskim o charakterze pomocniczym (które na budowie określa się jako nieprodukcyjne).
Kapitał musi mu wtedy płacić za stanie albo „ściemnianie” (wykonywanie prac lekkich, a przy tym nieszczególnie potrzebnych, albo pozorowanie wykonywania jakichkolwiek prac). Oczywiście, w sytuacji, gdy tego rodzaju przestój jest bardzo długi (i mierzy się go nie godzinami, ale dniami), firma ciesielska może przerzucić cieślę na inną budowę, gdzie w danym momencie nie ma przestoju. Takiego rozwiązania nie można jednak zastosować w sytuacji, gdy przestój trwa, dajmy na to, pół godziny. Łatanie krótkich „dziur” w czasie pracy wymaga elastyczności zawodowej – możliwości zagonienia każdej osoby do prac dowolnego rodzaju (które w danym momencie są najbardziej potrzebne).
Z pewnego punktu widzenia zacieranie się barier między grupami zawodowymi „wypada” uznać za proces postępowy. Uderza on bowiem w rozmaite zawodowe „elitaryzmy” (cieśla szalunkowy uważa się za kogoś lepszego niż zbrojarz; obydwaj oni uważają murarzy za pracowników „gorszego sortu”; wielu operatorów żurawi uważa się za prawdziwą elitę w stosunku do wszystkich ludzi pracujących na dole itd.). Podważenie hierarchii między pracownikami o różnych specjalizacjach – hipotetycznie – mogłoby „cementować” załogi budów w walce przeciwko kapitałowi (gdyby owe załogi były łaskawe ją prowadzić). Jednakże w aktualnym momencie historycznym elastyczność zawodowa służy łataniu „dziur” w czasie pracy, czyli podwyższaniu intensywności pracy.
Powyższe fakty wskazują na pewien paradoks. Duże rozdrobnienie ekonomiczne na polskich budowach (mnogość firm podwykonawczych realizujących jeden proces budowlany) powinno sprzyjać „uelastycznianiu” robotnika budowlanego na wszelkie możliwe sposoby. Tymczasem okoliczność, że poszczególne firmy podwykonawcze w Polsce często mają charakter jednospecjalistyczny (np. firmy zbrojarskie, ciesielskie itp.), faktycznie utrwala sztywny podział zawodowy, co siłą rzeczy obniża intensywność pracy. Podział ten jednocześnie chroni pewien aspekt podmiotowości robotnika budowlanego: zapewnia mu prawo do niewykonywania zadań wykraczających poza zakres jego specjalizacji zawodowej.
Przemoc nie tylko ekonomiczna
Ostatni aspekt odpodmiotowienia odnosi się do metod zarządzania procesami pracy. Wbrew stereotypowi, iż przemoc kapitalistyczna ma charakter czysto ekonomiczny, istotną rolę w zarządzaniu robotnikami budowlanymi na Zachodzie odgrywa forma przemocy będąca czymś pośrednim między przemocą ekonomiczną a tzw. przemocą pozaekonomiczną („polityczną”). Mam tu na myśli przemoc werbalną, polegająca na popędzaniu, poniżaniu, upokarzaniu, zastraszaniu, ogólnie rzecz biorąc: „gnojeniu” robotnika środkami czysto słownymi (czyli „bez bicia”). Ucieleśnieniem owej przemocy jest postać poganiacza. Oficjalnie jest to zazwyczaj majster albo polier (nazwa jednej z funkcji w niemieckiej nomenklaturze budowlanej).
Na Zachodzie poganiacz potrafi cały dzień chodzić po budowie (albo stać w jednym miejscu, jeżeli zapewnia mu ono widok na cały plac budowy), i krzyczeć na wszystkich ludzi, którzy znajdą się w jego polu widzenia. Niektórzy poganiacze nie dopuszczają możliwości, by pod ich nieobecność mogła odbywać się jakakolwiek praca (gdy poganiacz tego rodzaju jest chory, wszyscy jego „podopieczni” muszą mieć dzień wolny; wierzy on bowiem, że bez jego kontroli wszyscy pracownicy będą leżeć, a firma nie może przecież płacić ludziom za leżenie).
Poganiacz może być fachowcem, znającym się dobrze na robocie budowlanej, ale równie dobrze może być wyłącznie specem od poganiania. Czasami bierze on na siebie roboty mało prestiżowe (np. mycie pojemnika na beton, sprzątanie, przestawianie przenośnych toalet), by jego „podopieczni” mogli cały swój czas poświęcać czynnościom „produkcyjnym”, i by nie dawać im okazji do „ściemniania”.
Poganiacz niewątpliwie przyczynia się do tego, że wszyscy obserwowani przez niego ludzie znajdują się w ruchu. Ale wysoka ruchliwość robotnika nie zawsze przekłada się na wyższą produktywność jego pracy. Nie każdy ruch robotnika wytwarza przecież wartość. Niejednokrotnie wysoka ruchliwość cieśli szalunkowego (który chce się wykazać) spowalnia rzeczywiste procesy produkcyjne (blokując żuraw), a ponadto generuje dodatkową pracę (jest tak np. w sytuacji, gdy cieśla – który czuje presję, że musi być cały czas w ruchu – bierze się za przedwczesny rozszalunek ścian, a odklejone od ścian szalunki nie mogą być w danym momencie użyte produkcyjnie, co oznacza, że trzeba je gdzieś odłożyć, a następnie – gdy okaże się, że w danym miejscu przeszkadzają – ponownie przełożyć).
Instytucja poganiacza, choć występuje w Polsce, nie zdołała tu osiągnąć swej w pełni rozwiniętej postaci. Poganiacz polski jest relatywnie mało agresywny. Robotnik budowlany pracujący w Polsce nie cechuje się więc zbyt imponującą ruchliwością, a gdy zdarzy mu się pracować na Zachodzie, odstaje pod względem tempa od robotników „wychowanych” przez miejscowych poganiaczy. W sytuacji znalezienia się pod nadzorem agresywnego poganiacza, robotnik polski z reguły stara się go wykiwać, doskonaląc metody „ściemniania”.
Ogólny sens odpodmiotowienia
Jeśli pominąć pierwszy z omawianych aspektów, odpodmiotowienie robotnika wpływa bezpośrednio na intensyfikację jego pracy. Z punktu widzenia kapitału, intensyfikacja pracy oznacza – w paradygmacie marksowskiej teorii wyzysku – zwiększanie masy wartości dodatkowej. Natomiast z punktu widzenia robotnika, zwiększona intensywność pracy przekłada się na niższą jakość życia. Za obniżeniem jakości życia kryje się – poza wszystkim innym – uszczuplony fundusz energii życiowej, którą robotnik może przeznaczyć na samorealizację, a więc aktywność nie sprowadzającą się do reprodukowania swojej siły roboczej.
Florian Nowicki – ur. w 1980 r. Doktor filozofii, dawniej działacz polskiego ruchu związkowego i radykalnej lewicy. Obecnie mieszka i pracuje w Niemczech jako operator żurawia.